wtorek, 20 sierpnia 2013

!!

Okropnie - okropna pogoda!! 
Zdecydowanie wolę się grzać w słoneczku, a nawet dusić w duchocie, a nie przebywać w takiej aurze jaka jest teraz - jestem typem zmarzlucha, więc jak tylko trochę jest cieplej to też i dla mnie jest lepiej :)
Taka ładna niedziela była w ten weekend... - przy okazji staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami malin od babci więc trzeba było coś z nimi zrobić.
Jedliśmy je pod każdą postacią tego dnia - w pierwotnej, w koktajlu i w cieście :D
Malin nigdy za wiele 
Przepis znalazłam u Magdy - polecam
Przygotowanie bardzo proste i ciasto bardzo smaczne - ja jedynie zamiast polewy z białej czekolady użyłam lukru cytrynowego

I koktajl z malin oraz z dodatkiem lodów waniliowych też z jej strony mnie zainspirował - pychota :)

 Na koniec - dla przypomnienia candy :)

niedziela, 18 sierpnia 2013

Come back

Wróciłam tydzień temu... koniec urlopowania ( w tym roku z mężem i siostrą) i niestety, ale nie umie się odnaleźć po wypoczynku w realnym świecie. 
Czas mknie, a okres urlopowy coraz szybciej odchodzi w niepamięć...
W końcu przeczytałam zaległe posty u Was i mogę się brać do roboty :)

Tunezja
Moje odczucia - kraj bardziej czysty niż Egipt, ale tak pod innymi względami to bardzo podobny. 

Byliśmy w tym hotelu - standard był ok, nie było tragedii jak to niektórzy opisywali na różnych stronach oceniających. Ale nie będę się na ten temat rozpisywać....
Bardziej skupię się na atrakcjach Tunezji, bo przecież człowiek nie leci do ciepłych krajów, żeby siedzieć w hotelu i ewentualnie wyszukiwać jakiś niedociągnięć - tylko po to by poznać inną kulturę i zabytki.
Z oferowanych wycieczek fakultatywnych wybraliśmy 2 dniową (z noclegiem i wyżywieniem) wycieczkę tzw SAHARĘ
Pierwszego dnia pojechaliśmy zwiedzać jeden z najlepiej zachowanych amfiteatrów (jest nawet lepiej zachowany niż rzymskie Koloseum) w miejscowości El Jem. 
Można było się poczuć niczym jak w Rzymie (chociaż nie byłam jeszcze tam nigdy niestety, więc tylko sobie mogłam to wyobrazić :D)
I wszędzie pełno kotów - takich charakterystycznych w wyglądzie dla tych Afrykańskich krajów :)

W dalszej części jechaliśmy bardzo długo (w międzyczasie przewodnik opowiadał ciekawe rzeczy, również takie z życia codziennego tubylców - część słuchała, część odpływała w śnie :D) aby dotrzeć do wioski berberów (wieś Matmata). Ludzie tam żyją w domach, które wydrążone są w skałach (w dzisiejszych czasach jest już to bardziej zrobione pod turystykę, czyli pokazują jak to kiedyś ludzie żyli.... Dzisiaj większość żyje w "nowoczesnej wsi" stworzonej przez władze tunezyjskie, a domy w skałach są pokazywane w okresie najbardziej wzmożonej turystyki) Na miejscu poczęstowano nas świeżo upieczonym chlebkiem maczanym w oliwie i miodzie oraz kosztowaliśmy mocno miętowej herbatki 
Były tam nawet emaliowane dzbanuszki :)
Przed kolejnym przystankiem zatrzymaliśmy się na obiad, na którym poczęstowano nas jedzeniem typowo tunezyjskim - kus kus z warzywami oraz mięsem i brik (tj. cienki naleśnik nafaszerowany jajkiem, tuńczykiem oraz pietruszką) a na deser soczysty arbuz :) Niektórzy niestety (czasem się zastanawiam po co jeżdżą na takie wycieczki) wydziwiali i nie chcieli jeść tego jedzenia lub też narzekali, że nie ma "takiego dobrego jedzenia jak w Polsce...".
Pod wieczór dojechaliśmy do Douz na Saharę gdzie jeździliśmy dobrą godzinę na wielbłądach ( a raczej na dromaderach) w strojach, które sobie wypożyczyliśmy (w sumie bez tego wierzchniego okrycia nie wyobrażam sobie podróży na dromaderze w palącym słońcu).
Ale powiem Wam - wrażenia super :)
Na koniec pierwszego dnia, z piaskiem z Sahary znajdującym się nawet w butach, zawieziono nas do hotelu, gdzie zjedliśmy kolację i można było się taplać do woli w termalnym basenie (tak w ciepłych krajach termalna woda jest idealna na wieczorną porę, która jest zdecydowanie chłodniejsza od pozostałej części dnia).
Na drugi dzień pobudkę mieliśmy parę minut po 03:00 ponieważ w planach było zawiezienie nas nad największe wyschnięte słone jezioro Afryki, gdzie mieliśmy podziwiać wschód słońca. Wrażenia bardzo intensywne i cudowne :)
Zaraz po wschodzie słońca bryczkami pojechaliśmy do oazy drzew palmowych. W oazie rosły nie tylko drzewa palmowe jak sama nazwa na to wskazuje, ale również krzewy z granatami, cytrusami, bananowce itp.
A ten Pan demonstrował jak do dnia dzisiejszego tacy jak on wchodzą na szczyt palmy w celu zapylenia drzewa, aby mogły potem rosnąć daktyle...a Pan ma prawie 80 lat...
Kolejnym etapem intensywnej wycieczki był rajd jeepami po trasie Paryż - Dakar (przy okazji na własne oczy zobaczyliśmy zjawisko fatamorgana), zwiedziliśmy miasteczko stworzone specjalnie pod film "Gwiezdnych Wojen" ( ta część za bardzo mnie nie zainteresowała, nie jestem fanką tego filmu) i na koniec znaleźliśmy się w oazie górskiej Chebika w górach Atlas (ciekawostka - pod wodospadem w tej oazie kręcono scenę kąpieli Nel z filmu "W Pustyni i w Puszczy") 
Przed samym powrotem już do naszego hotelu pojechaliśmy do Kairouanu (po drodze zahaczyliśmy jeszcze o małą kawiarenkę gdzie odżyliśmy po cappuccino PS. mrożona kawa wg Tunezyjczyków to zaparzenie kawy i dolanie do niej zimnej wody :D więc bardziej polecamy zakup cappuccino) gdzie znajduje się meczet (z tego względu, że był ramadan, do meczetu nie mogliśmy wejść. Pozostało nam go podziwiać z dachu sklepiku, w którym też było dużo ciekawych rzeczy oraz pamiątek i pełno kolorowych wzorów od których chyba mi powoli odbijało - ludzie chyba się dziwnie na mnie patrzyli jak robiłam zdjęcia nawet kafelkom czy też drzwiom :D) 
I tyle z wycieczki 2 - dniowej. Bardzo intensywna (oczywiście też męcząca, jak to podróż autokarem), dużo miejsc do zwiedzania, poznania. Czy warto? Moim zdaniem tak - i jeśli ktoś się wybiera do Tunezji to polecam tą wycieczkę. Ja bym jeszcze do Kartaginy oraz Sidi Bou Said pojechała, ale brakło nam czasu...
Ostatnie dni spędziliśmy na zażywaniu słońca, leniuchowaniu, chodzeniu brzegiem morza...
A że wrażeń nam było mało - odważyliśmy się na lot spadochronem, który był ciągnięty przez motorówkę. Wrażenia nie do opisania, ale strach i efekt działania wyobraźni o upadku do morza okropny spowodował, że nie wiem czy kiedyś jeszcze się odważę na tego rodzaju sport wodny :D Byłam nieświadoma to spróbowałam, ale teraz już wiem...
To tyle dobrego, na koniec jeszcze widoczki na piękne kwiaty...aha i co kupiliśmy sobie na pamiątkę - ceramiczną miseczkę ręcznie malowaną i mini tażinek, w którym są już przyprawy. Przywieźliśmy jeszcze obowiązkowo magnes na lodówkę (bo zapomniałam Wam powiedzieć, że magnesy zbieramy z miejsc, które zwiedzimy), daktyle i chałwę...
Przepraszam za bardzo długi post, ale może kogoś akurat zaciekawiłam tym krajem i będzie miał ochotę się tam wybrać :)
Przypominam o moim candy
Trochę już Was jest :)