czwartek, 3 stycznia 2013

Nie najlepszy początek roku

Jeśli można to tak określić, bo opisałabym to inaczej :( 
Obiecywałam, że wkleję zdjęcia dekoracji stołu wigilijnego. Zrobię to, ale na dzień dzisiejszy nie jest najważniejsze :(












A teraz gorsza część:
W sylwestra byłam z mężem u mojej mamy i jej partnera. Był też z nami oczywiście psiak. 
Z początku jeszcze nas żywiołowo przywitał, a potem taka drastyczna zmiana... zaczął wymiotować. Każdy głośno powtarzał, że po prostu się zatruł (bo nie raz tak było) ale każdy też swoje myślał (że może to już objaw choroby - na początku grudnia zdiagnozowano u niego chłoniaka, tak wam pisałam, albo że skutki uboczne sterydów) 
I męczył się (ale ogólnie nie piszczał z bólu), ale potem jak już się położyliśmy - całą noc strasznie ciężko oddychał, ledwo się podnosił, potem już w ogóle nie wstawał. Sparaliżowało go tak, że jak podawaliśmy mu wodę to już podnosić trzeba było mu głowę, a on z ledwością do płaskiego talerza sięgał językiem. I te smutne oczka, które już nie zamykały się do snu.... leżał...męczył się. Na koniec z ledwością wstał i położył się koło naszego łóżka gdzie spaliśmy. Nad ranem już coraz słabiej go było słychać (nadzieja, że może mu się polepsza) nie wiercił się, nie oddychał za ciężko. 
O 8:30 mąż wstał, siadł na łóżku, w sumie obydwoje się jednocześnie przebudziliśmy - jeśli można nazwać tą noc przespaną podnosząc cały czas głowę, wstawiając z łóżka i sprawdzając czy psina oddycha - psiak podniósł głowę i zbierało mu się na wymioty. Mąż mu pomógł, bo nie potrafił już utrzymać głowy. Ja pobiegłam szybko do mamy sypialni. Wróciłam... I to był koniec... Zmarł... Odszedł nasz ukochany psinek. 
Od badań minął niecały miesiąc...Mógł przeżyć od kilku tygodni do trzech miesięcy. Odszedł stanowczo za szybko, ale przynajmniej do końca jego dni, dzięki lekarstwom (oprócz ostatniego dnia) był taki szczęśliwy, żywiołowy, skory do zabawy...

Dzień wycięty z życia, a i teraz ciężko mi o tym pisać...
Jedno najważniejsze - udało nam się go godnie pochować - jak przyjaciela rodziny.  Dostał też ciepły kocyk i jego ulubione zabawki :(
Po drugie znajoma powiedziała, że lepiej jak zmarł sam psiak, a nie że my musieliśmy decydować i np go usypiać (chociaż pewnie by się tak skończyło, gdyby te bóle jego i ciężkie oddychanie nie przeszło. W celu takim aby się nie męczył - nie można myśleć egoistycznie) 
Po trzecie uważam, że był dzielny tej nocy. 
Po czwarte mimo wszystko cieszę się, że męczył się tylko tej jednej nocy, a nie, że przeżywałby katorgi, które mogły by trwać kilka dni - klika tygodni...
I na koniec, nie wiem jak to odbierać, ale jak dowiedziałam się na początku grudnia, że nasz psiak jest chory to w duchu myślałam sobie, że jak już mu zostało mało czasu, to żeby nie odszedł w święta, ani w okresie kiedy mnie nie będzie w domu w styczniu, bo nie przeżyłabym tego że ostatnie jego chwile nie byłyby przy moim boku... tak się stało.... zmarł po świętach, a przed naszym wyjazdem. Teraz tak jak o tym myślę to tak może musiało być, ktoś to tak ułożył...sama nie wiem... Przepraszam za ten natłok myśli, ale lepiej to wylać z siebie poprzez napisanie niż z kimś na ten temat rozmawiać. Za bardzo wtedy boli :( Mam nadzieje, że Nasz kochany Aiven jest w psim niebie, gdzie może robić wszystko co jego dusza zapragnie i biega po zielonej łące, a my kiedyś się z nim spotkamy...
Wiecie, co najbardziej boli? Ta przeokropna myśl, że leży tam pod zimną ziemią... sam... ale przecież jego dusza się ulotniła, tak? Ciało to tylko instrument, ale niestety ludzka wyobraźnia zmusza nas do takich myśli, sama nam to nasuwa :( I też tak pomyślałam niestety, ale może to my coś zawiniliśmy? Zakrztusił się i nie dał rady? Sama już nie wiem co o tym myśleć... czasu nie cofniemy...





I na koniec coś, co dodaje mi mimo wszystko otuchy:

Pewnego razu Pan Bóg przechadzał się po Rajskim Ogrodzie. Nagle za krzaka wyszedł Diabeł: -  Słyszałem, że stworzyłeś człowieka... - zagadnął Szatan. - Tak, już żyje na Ziemi. Może mieć partnera i dzieci, na razie uczy się rozpalać ogień i budować miejsce na nocleg, ale za tysiące lat będzie władcą całego globu. - I co z tego - prychnął Diabeł- nawet za te tysiące lat i tak będzie SAMOTNY. Zasępił się Pan Bóg, podrapał w długą, siwą brodę i powiedział: - Więc stworzę
mu przyjaciela! Wybiorę jedno ze zwierząt, które uczyniłem, aby go strzegło i było mu poddane, ale jednocześnie oddało mu całe swoje serce. - To niemożliwe! - Diabeł się roześmiał i gdzieś przepadł. Pan Bóg natomiast zwołał zwierzęta z każdego gatunku i wybrał PSA. - Odtąd będziesz ogrzewał człowieka swoim ciepłem, uspokajał spojrzeniem, kochał z całego serca, nawet, kiedy on Cię znienawidzi. - Dobrze - odparł dobry pies. - Chociaż będziesz musiał znosić wszystkie upokorzenia, staniesz się też jego najlepszym przyjacielem. To bardzo zaszczytna rola. Niestety Twoje serce będzie musiało bić dwa razy szybciej i nie będziesz mógł żyć długo - najwyżej 15 - 20 lat. - Ale powiedz mi, czy człowiek nie będzie cierpiał, gdy odejdę do Ciebie? - Właśnie o to chodzi. - Jak to? - zdumiał się pies. - Będzie cierpiał i będzie wiele dni nie utulony w bólu. Ale to Ty nauczysz go odchodzenia i przemijania, Ty nauczysz go kochać i odchodząc zostawisz wielką miłość w jego sercu. Jesteś aniołem, którego powołałem, aby niósł radość i nadzieję, ale także uczył wiecznego prawa przemijania, aby ludzie wierzyli, że po ich życiu, jest życie TUTAJ. Kiedy to zrozumieją, nie będą płakać, bo będą wiedzieć, że spotkają Ciebie znów.

I w ten sposób Pies stał się aniołem, który przybrał skórę zwierzęcia i trafił na ziemię, aby uczyć Człowieka miłości, wierności i przyjaźni, ale także przemijania. Nauczyć, że jest TU i TERAZ, ale także TAM i POTEM

Aiven 9 lat

12 komentarzy:

  1. Tak mi przykro :(
    Trzymaj się dzielnie :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie się to wszystko świątecznie komponowało.
    Co do straty psiaka, to jeszcze raz współczuję :*

    OdpowiedzUsuń
  3. współczuję bardzo, sama wiem jak to jest ciężko, bo przeżywałam odejście takiego przyjaciela aż dwa razy, jednego nagle, w wypadku, drugiego w chorobie i do tej pory, nawet po latach, kiedy wracam myślami to łzy napływwają mi do oczu, ale też wierzę, że są w lepszym miejscu... trzymaj się, będzie dobrze, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękna historia ta na końcu

    współczuje i rozumiem ten ból, też kiedyś musiałąm pożegnać mojego psiaka ale choć minęło już 10 lat wciąż go pamiętami w jakiś sposob zostanie na zwsze obok
    po za tym wiesz "wszystkie psy idą do nieba" co z tego że to tytuł bajki? jeśli w coś wierzymy to tak włąsnie jest

    OdpowiedzUsuń
  5. Współczuję straty psiaka :(
    A świątecznie wszystko wygląda super przemyślane i dopracowane, ślicznie.
    Dziękuję za udział w moim candy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo smutna ta opowiesc z jednej, ale i krzepiaca z drugiej strony. Kazdy ma tu jakis czas, psiaki tez, i ile radosci dał Wam przez ten czas, i ile szzcescia sam otrzymał... :) Trzeba wspominac mile chwile! Pozdrawiam ciepło, trzymajcie się :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo mi przykro z powodu Twojego Aivena. Miałam półtora roku temu podobną sytuację z moją kotką, musiałam ją uśpić, to była bardzo trudna decyzja, bo do ostatniej chwili nie wiedziałam, czy to dobre wyjście. Dobrze, że Ty nie musiałaś takiej decyzji podejmować.

    Wiesz, piękne jest to, że miało się takiego wspaniałego przyjaciela. Myślę, że możliwość posiadania psa, czy kota, który jest tak bliski i ważny, to jakiegoś rodzaju zaszczyt dla nas ludzi, tym trzeba się cieszyć.

    Historia o psim aniele - piękna i wzruszająca.
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń